2012-10-15
Niesamowite! Dwie godziny wznoszenia balonem na niebotyczną wysokość, a później cztery minuty lotu. Najpierw pobity jeden rekord, później drugi i trzeci… Felix Baumgartner zatrzymał mnie wczoraj w bezruchu przed telewizorem na prawie trzy godziny. Takich jak ja na całym świecie były dziesiątki milionów. Wszyscy obejrzeliśmy wyjątkowe widowisko, które zawierało w sobie wszystko. Były emocje, nerwy, przepiękne widoki, świetna realizacja, bohaterowie, momenty zawahania, niepewności, był megakozak Felix i była wielka radość. A na koniec refleksja, że… wszystko można!
Baumgartner nie tylko pobił rekordy, ale przede wszystkim pokonał kolejne bariery. Bariery nie do przeskoczenia dla mnie, dla nikogo z nas, szarych ludzi. Jestem przekonany, że na rekord ustanowiony wczoraj, ktoś się wcześniej, czy później porwie. Może nawet sam Felix, a może ktoś inny, jakiś jemu podobny „wariat”. Patrząc na faceta, który staje do skoku na wysokości 39 kilometrów można się zastanawiać, po co on to robi? Ale, czy to nie jest czasem to, o co nam wszystkim w życiu chodzi? Czy to czasem nie jest istota sportu? Pokonywanie rekordów, barier? Albo bardziej przyziemnie… poprawianie własnych rezultatów, dążenie do tego, aby być lepszym w każdej dziedzinie życia…
Każdy z nas tak miał… Pamiętam jak z kolegami na podwórku podbijaliśmy piłkę, żonglując ją na przemian prawą i lewą nogą. Pierwszą barierą była setka, później okrągły tysiąc… I te rekordy padały, a radość z ich osiągnięcia była trudna do opisania, zresztą najlepiej niech o tym świadczy fakt, że ja do dzisiaj pamiętam nazwisko pierwszego chłopaka z podwórka, który tę setkę zrobił, a od tego „wydarzenia” minęło ponad 30 lat.
Oglądając wczorajszy skok Felixa Baumgartnera opowiadałem znajomym, że miałem okazję poznać tego człowieka w Zakopanem w 2004 roku podczas zawodów o Puchar Świata w skokach narciarskich, które wspólnie z Grześkiem Kułagą mieliśmy przyjemność obsługiwać. Felix oddał skok z helikoptera, leciał głową w dół – wtedy wydawało mi się z niewyobrażalną prędkością. Pamiętam jak dzisiaj, że niektórzy chowali twarze w dłoniach, kiedy można było dosłownie zajrzeć mu w oczy, kiedy jeszcze leciał, a był już na wysokości masztów jupiterów oświetlających skocznie. Oczywiście szczęśliwie wylądował, otwierając spadochron dosłownie w ostatniej chwili. Od publiczności otrzymał owację porównywalną tylko i wyłącznie z owacją dla Małysza, którą powtórzono raz jeszcze, kiedy z kieszeni wyjął biało-czerwoną flagę i machając nią do widowni, spacerując po zeskoku pozdrawiał kibiców. A może ktoś z Was tam wtedy był i to pamięta?
Później była jeszcze konferencja prasowa i pytanie jednego z dziennikarzy, czy ma zapasowy spadochron… Tego śmiechu nie zapomnę… Tak samo jak poczucia humoru, bo zapytany o najtrudniejsze zadanie w życiu (a wtedy Felix miał już m.in. zaliczony skok z pomnika Jezusa w Rio), z rozbrajającą szczerością wyznał, że było nim… przejechanie samochodem z Warszawy do Poznania.
Dobra… Felix Baumgartner po raz kolejny przeszedł do historii. Po raz kolejny zrobił coś niewyobrażalnego, coś niesamowitego, coś co zapiera dech w piersiach. Po raz kolejny pokazał, że niemożliwe nie istnieje. Mam nadzieję, że i naładował wszystkich pozytywną energią, tak jak i mnie. Kiedy piszę te słowa jest 8.45. O 9.00 wychodzę na trening, trochę pobiegać… Może ktoś zapytać, po co? No to przypominam…
Marek Magiera
PS. W sprawie ostatniego konkursu. Nikomu nie udało się prawidłowo wytypować różnicy małych punktów w meczu Resovii ze Skrą. Kilku z uczestników zabawy było bardzo blisko. Biorącym udział w konkursie dziękuję i zapraszam za tydzień. Będzie o siatkówce, będzie nowy konkurs.
Comments