top of page
Zdjęcie autoraMarek Magiera

Fajne te wyjazdy

2015-03-23


Dziwnie się czuję, bo przez ostatnich kilka lat nawet kataru nie miałem, a tu dopadło mnie jakieś przykre choróbsko. – Niech pan posiedzi w domu ze trzy, cztery dni, a najlepiej cały tydzień – słowa pani doktor w przychodni zabrzmiały jak jakiś wyrok. Coś mi się zdaje, że na wycieczkę do Berlina wybiorę się tylko i wyłącznie za pośrednictwem Polsatu Sport.


Jeżeli chodzi o sam przekaz, to krzywdy nie będę miał, bo wiem, że w Polsacie Sport operacja Berlin 2015 zaczęła się już dawno i transmisja, włącznie z całą oprawą, będzie przez moich kolegów przygotowana na tip-top. Wiem, że jak usiądę w sobotę i w niedzielę przed telewizorem, to nic godnego uwagi mnie nie ominie. Mogę jedynie żałować, że ominą mnie tak zwane „boki”, które towarzyszą każdej tego typu imprezie. Spotkania ze znajomymi dziennikarzami z całego świata w biurze prasowym, nieformalne spotkania w hotelowym lobby, czy niekończące się dyskusje – nie tylko o siatkówce – w hotelowym barze. A propos hotelowego baru. To tam padły nieśmiertelne słowa wypowiedziane przez jednego z działaczy, lat temu piętnaście – „fajne te wyjazdy, tylko po co te mecze grać” J


Kiedy byłem trochę młodszy, za moich częstochowskich czasów, marzyłem żeby pojechać na Final Four Ligi Mistrzów z udziałem AZS-u Częstochowa. Były sezony, gdzie było bardzo blisko, ale zawsze czegoś brakowało. Akademikom udało się dotrzeć do Final Four w 2002 roku, ale niestety nie Ligi Mistrzów, ale Top Teams Cup. Dla mnie było to duże przeżycie, bo finał odbył się w Częstochowie, a ja nie dość, że byłem spikerem, to jeszcze wspólnie z Januszem Wróblem miałem na głowie organizację biura prasowego. Ale tym was nie będę zanudzał, bo – tak jak pisałem wcześniej – najciekawsze są te wszystkie „boki”.

Już po turnieju pojechaliśmy do jednego z klubów na tak zwany delikatny „afterek”. Wchodzimy do środka, a tam… niespodzianka. Kilku graczy portugalskiego Espihno. Na pewno był tam kapitan drużyny, rozgrywający Nuno Pineiro i libero Hugo Ribeiro. Pierwszego pamiętam dlatego bo zrobił w sumie jako taką karierę, a drugiego dlatego, że dał mi później swoją koszulkę. Oprócz nich było tam jeszcze z czterech, czy pięciu innych zawodników plus kilka osób z ekipy. Portugalczycy gustowali w delikatnych drinkach i winie, dlatego postanowiliśmy im zrobić małą niespodziankę. Ktoś tam skoczył do pobliskiego sklepu i zakupił dwie butelki „wina” o nazwie „Leśny dzban”. Pamiętam jak dzisiaj, że nie mogli się nadziwić skąd w Polsce wziął się rocznik 2002 już w… marcu. „Wina” spróbowali, nie pamiętam żeby jakoś specjalnie narzekali na smak, pamiętam za to, że jeden z nich poprosił nas, żeby mu kupić taką butelkę, bo chciałby ją pokazać znajomym po powrocie do Portugalii. Argument miał mocny, bowiem stwierdził, że jak powie, że pił w Polsce wino z rocznika 2002, to nikt mu nie uwierzy.

Tydzień po finale Top Teams Cup w Częstochowie rozegrany został Final Four Ligi Mistrzów w Opolu zorganizowany przez Mostostal Kędzierzyn Koźle. I był to pierwszy F4, który widziałem na żywo w hali. Szkoda, że siatkarzom z Kędzierzyna nie udało się wtedy wywalczyć medalu, ale i tak impreza – włącznie z całą atmosferą i otoczką – była przednia.

Swoją historię miały też wszystkie trzy finały organizowane przez Skrę w Łodzi. Ten pierwszy w 2008 roku jeszcze w starej hali przy Skorupki wspominam z największym sentymentem. To tam Christo Zlatanov powiedział nam (na kawie w hotelu, kiedy rozmawiał z Tomkiem Wójtowiczem), że zamierza powoli kończyć karierę, bo już nie ma siły. No, i gra do dzisiaj i to gra jak z nut. Minęło raptem siedem lat.

Pamiętny 2010 rok. 10 kwietnia. Siedzieliśmy na śniadaniu w hotelu, kiedy zadzwoniła do mnie koleżanka z Polsat News dopytując się jak będzie wyglądała cała procedura związana z finałowym turniejem jeśli potwierdzi się informacja, że w Smoleńsku rozbił się prezydencki samolot. Szok! Szybko włączamy telewizor. TVN24. Redaktor Kuźniar uśmiechnięty od ucha do ucha rozmawia ze swoimi gośćmi. Ani śladu tragedii. I tak mniej więcej po dziesięciu minutach po raz pierwszy przekazuje informacje o katastrofie, też niedowierzając, że coś takiego mogło się wydarzyć…

Hala udekorowana, bilety sprzedane, drużyny gotowe do gry… Władze CEV-u początkowo optowały za tym, żeby turniej normalnie grać, a jedynie zrezygnować z oprawy muzycznej i rozrywkowej. Sponsorzy, ludzie związani ze Skrą i polską siatkówką powiedzieli jednak stanowcze „nie”. Jak chcecie grać, to sobie grajcie, ale bez nas. Nie w takim dniu. Nie teraz.

Nie wiem czy pamiętacie, ale kilka dni przed planowanym finałem kontuzji nabawił się pierwszy rozgrywający Trentino Raphael. Pewne granie w drużynie z Italii miał wtedy Łukasz Żygadło, który nie mógł się doczekać występu przed polska publicznością. Na szczęście dla Łukasza – jeśli można to tak ująć – Brazylijczyk nie wyleczył się do końca do powtórki finału i Łukasz zagrał swój Final Four. I nie dość, że zagrał, to jeszcze wygrał i został wybrany najlepszym rozgrywającym imprezy.

Finał 2012 też miał swoją historię. Ktoś to dobrze określił. „Muśnięcie złota”. Ciekawy jestem, czy kibice Skry pamiętają jeszcze nazwisko tego sędziego, co to gwizdał na tym meczu? No i Alekno. Pamiętacie? Czas po czasie przed zagrywką Mariusza Wlazłego?

To finały, które widziałem na żywo, ale były też takie, które z warszawskiego studia miałem okazję komentować, czy przy nich pracować. Ten z Ankary przed rokiem, z Nowosybirska, Pragi, czy z Moskwy. I właśnie najprzyjemniej wspominam ten z 2007 roku z Moskwy, który niespodziewanie wygrał niemiecki Friedrischafen z Schopsem i Tichaćkiem w składzie. Jochen został wybrany wtedy MVP turnieju. Grał jak z nut, no co tu dużo mówić, tak jak ostatnio z Lokomotivem w barwach Resovii.

Dobra, wystarczy, bo chyba z nadmiaru wolnego czasu, żeby nie napisać wprost, że z nudów, rozpisałem się dzisiaj trochę… Chciałbym życzyć wszystkim kibicom, aby najbliższy Final Four Champions League 2015 był najlepszy w historii, czytaj żeby wygrał go polski zespół, a sobotni półfinał pomiędzy Skrą i Resovią był ozdobą turnieju.


Marek Magiera


PS. W środowisku szerokim echem odbił się nasz zakład z Jurkiem Mielewskim, który obiecał, że jeżeli polski zespół wygra Champions League, to on – pod wpływem programu Celebrity Splash – skoczy do wody z dziesięciometrowej wieży. Jurku drogi! Kilku kolegów podczas Pucharu Polski kobiet w Kędzierzynie prosiło, żeby Ci przypomnieć, że jeśli nie uda się Resovii i Skrze, to zostaje jeszcze Chemik. Chemik Police. No to co? #mielewskiskoczyzdyszki?

Comments


bottom of page